piątek, 9 kwietnia 2010

Życie moje...

Nie chce tu pisać o konkretnym moim życiu, tylko o moim do niego stosunku.
Kiedyś bowiem nie myślałam o życiu, o jego przemijaniu, o całym tym bólu jaki może mu towarzyszyc.
Coz... byłam młoda, nic mi nie dolegało, byłam szczęśliwa, zakochana, byłam żona, matka i byłam zdrowa.
Czas jednak biegnie naprzód i los nie szczędził mi trudnych wydarzeń i chorob.
Najpierw straciłam pierwszego męża, potem straciłam nienarodzone jeszcze dzieciątko z drugim.
Miałam ciężki wypadek i od tego czasu towarzyszem moim jest ból ramion i kregoslupa.
Może ktoś sobie pomyśli, że powinnam być smutna, zgorzkniała, wiecznie marudzącą jedza.
Nic z tych rzeczy.
Rzadko kto widzi smutek na mojej twarzy, czy grymas z powodu bolu.
Gdyż najważniejsze jest to, że JA ŻYJE :)))
Chce cieszyć się życiem, jakie ono by nie było i łykać je pełnym haustem.
Wydaje mi się, że każda przeciwność losu powodowała moje umocnienie w przekonaniu, że mimo wszystko warto żyć, nie poddawać się i nie złościć na los.
Życie jest piękne i zawsze może przynieść nam coś dobrego. Tylko nie możemy na to czekać bezczynnie. Musimy wyjść na przeciw i trochę się postarac. Jeśli my się uśmiechniemy do kogoś, ktoś inny też nam odwzajemni usmiech. Trzeba tylko wierzyć, że to nasze życie to skarb najpiekniejszy.
Ja wierze. Z całego serca.

1 komentarz: